Za siódmą ciszą
za spuszczeniem powiek
stoi dom.
Zamknęłam drzwi,
zaryglowałam okna,
aby nie wypłynęło morze,
aby nie wywaliło ścian
aby nie wyleciały korytarze szeptów.
Zamknęłam go na zawsze.
Słońce tam jeszcze rzuca paciorki luster,
biegną zajączki po dywanach,
śmiech porzucony –
– kołatka u drzwi...
Zamknęłam go na młot.
Twarde haki zatknęłam w pustkę.
Dyndają schody
głową w dół.
Gdy już nie będę tu mogła chodzić,
słońce i śnieg przejdą za mnie
Gdy już nie będę mogła mówić,
niebo złagodnieje,
a jeśli już i nie westchnę,
będzie o mnie milczał wiatr...
Ulica przechodzić będzie za mnie,
w moim imieniu.
Gdy już nie będę tu mogła chodzić,
słońce i śnieg przejdą za mnie
Gdy już nie będę mogła mówić,
niebo złagodnieje,
a jeśli już i nie westchnę,
będzie o mnie milczał wiatr...
Ulica przechodzić będzie za mnie,
w moim imieniu.
Po co ci twarz?
Zabrali twarz.
Po co ci serce?
Przekłuli serce.
Do czego mowa?
Odjęli.
A oczy?
Nie ma oczu.
To dmuchawce
Zostawią?...
Dobrze mi jest.
Wiszę na kropli deszczu
bez żadnego jutra,
bez żadnego teraz.
Mieszkam w przypadku,
bez łokci, bez dziesięciu palców, bez przykazań.
Poza czasem wystukuję sobie czas
w takim zakątku,
że nie warto
ani zasnąć, ani chodzić.
Nie ma tu żadnych faktów.
Słowo byłoby ciężarem,
bez celu i dla nikogo.
Zostawię wam milczenie.
Zostawię uśmiech bez ust.
Będę w każdym drobiazgu,
w kwiatach, kamieniach, strzępach,
w dalekim śpiewie podróży,
w sygnałach samochodów...
Może liść w moim imieniu
zapukać w czyjeś okno...
I może w moim imieniu
zmienić się moje imię.